Cisza.
Nieoceniona i niedoceniana wartość.
Zagłębienie się w nią jest swoistą formą medytacji. Jedna chwila mija, żeby zrobić miejsce drugiej.
Myśli odzyskują łagodność.
Powstaje poczucie harmonijnego współistnienia z wszechświatem. Cisza jest schronieniem, gdy rzeczywistość bywa zbyt bolesna.
Niektórzy ciszę traktują jak pustkę, którą trzeba wypełnić słowami, koniecznie zagadać. W buddyzmie jest ona naturalną przestrzenią do wsłuchania się w siebie i posłuchania innych.
Nie umiałabym funkcjonować, gdybym nie miała czasu na wyciszenie się. Takie chwile są bardzo ważne w moim życiu. Nie mam tu tylko na myśli ciszy totalnej, takiej, co aż dźwięczy w uszach, choć i tej czasem potrzebuję, ale ciszę wewnętrzną, którą nosi się w sobie. Muszę mieć taką własną samotnię, w której chowam się przed zgiełkiem świata, gdy życie nabiera pędu w postaci nadmiaru pracy, piętrzących się spraw do załatwienia czy intensywnych wydarzeń.
Cisza mnie uspokaja, z poszarpanych elementów staję się całością. Otwiera też duszę na nowe doznania, jest najważniejszą inspiracją. Jest potrzebna, aby spotkać się ze sobą prawdziwym.
Mam swoją ciszę, do której wracam.
Moją ciszą jest ogród. Nic tak nie wycisza jak bliskość natury.
Znajduję ją w poezji, książkach, muzyce, wsłuchując się w szum morza o czwartej nad ranem... nawet skrzeczący krzyk mew jest wtedy "moją" ciszą.
NON CREDERE - Fausto Papetti