Fot. Maciej Tomków
Jakże złudny się zdaje efemeryzm chwili
gdy potęga lat świetlnych
wiecznością nas mami
my tacy maluczcy
cośmy pobłądzili
na planecie Ziemia my wielcy wybrani
gdy świat zmęczy nadmiarem hałasem utrudzi
gdy nie milknie jazgot
wszystkich słusznych racji
chowam się w szklanym domu
daleko od ludzi
zbudowanym z gwiezdnych srebrnych konstelacji
schody wyłożone suknem z Mlecznej Drogi
skręcają spiralnie
galaktycznym torem
po przeszklonych stopniach
bose stawiam nogi
Ramię Perseusza służy mi za poręcz
drzwi otwieram kluczem gotycko zdobionym
zamek głośnym zgrzytem
obwieszcza donośnie
początek eksplozji
roju supernowych
tak umiera gwiazda nim całkiem nie zgaśnie
za progiem asteryzm północnego nieba
w Warkocz Bereniki
wplata złote iskry
Wielki Wóz sklepienie
niebieskie przemierza
stając się rydwanem Wielkiej Niedźwiedzicy
zapadam w mgławicy puszystość bezkresną
wielka cisza Kosmosu
myśli me przechwyca
wiedziona tą ziemską
pokusą odwieczną
kradnę z nieba jedną połówkę Księżyca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz